Słowo się rzekło – startujemy z nowym formatem content marketingowym. Po blogu, e-bookach, whitepaperach, raportach, kursach online, webinariach i przeróżnych formach w naszych kanałach social media, sięgamy po video.
#PRCribs to format nieco bezczelny, ale ze wszech miar „prowlowy”. W ramach projektu odwiedzimy z kamerą najciekawsze na polskim rynku brandy i agencje PR. Pokażemy od środka ich biura, porozmawiamy o codziennej pracy w Public Relations, zderzymy ze sobą największe wyzwania, sukcesy i porażki. Nakreślimy drogę, jaką dana firma musiała przejść, by być TU i TERAZ i odnosić godne pozazdroszczenia sukcesy na swoim poletku.
Wyzwania:
Dysponujemy prostym sprzętem:
- komórką (Samsung Galaxy S7) z wbudowaną kamerą (12 Mpx, sensor Sony Exmor RS IMX260 z przekątną 7,18 mm i z pikselami o wielkości 1,4 μm)
- gimbalem (stabilizator ręczny DJI Osmo Mobile 2)
- mikrofonem krawatowym Boya BY-M1 (od odcinka 2)
Jeszcze zanim ruszyłyśmy z Magdą z projektem na całego, nie przypuszczałyśmy, że montaż może nam zająć tak dużo czasu. Wiele zależy też od technologii, z której korzystasz – jeśli zabierasz na pierwsze spotkanie wiekową komórkę, wiedz że coś może pójść nie tak (my ostatecznie pierwszy odcinek musiałyśmy powtarzać, bo zgrane filmy okazały się mieć defekt, a komórka postanowiła wyzionąć ducha właśnie w tym kluczowym momencie (złośliwość rzeczy martwych).
Dlatego zdecydowałyśmy się na współpracę z zaprzyjaźnioną ekipą filmuj.pro, która nie dość, że daje nam cenne wskazówki na temat filmowania, to jeszcze pomaga nam złożyć finalny materiał.
Produkcja trwała długo (mamy maj, a na ulicach w kadrze leży śnieg i z dziewczynami z Aliganzy rozmawiamy o modnym w tym – czyt. zimowym sezonie – płaszczu w kratę). Niemałym wyzwaniem okazał się też dźwięk – wtedy nie dysponowałyśmy jeszcze mikrofonem zewnętrznym. Całość daje jednak radę, prawda? Dajcie znaka! Mamy nadzieję, że – tak jak my z pracy nad #PRCribs – wy będziecie mieli z oglądania naszej serii po prostu fun!
Kolejne odcinki już wkrótce. W końcu… rozkręcamy się :) Enjoy!
Niżej przeczytacie wywiad z CEO Aliganza Fashion Agency, Anną Wiatr.Dla ciekawskich – więcej szczegółów na temat technikaliów na końcu materiału.
#PRCribs vol 1: wywiad z Anną Wiatr, Aliganza Fashion Agency
O Ani Wiatr:
Co-founder i CEO w Aliganza Fashion Agency. Prekursorka komunikacji w branży mody, która wsłuchując się w potrzebę rynku 18 lat temu założyła wraz z wspólniczką Renatą Stradowską, pierwszy modowy showroom w Polsce. Ścisły umysł, zamiłowanie do technologii i potrzeba estetyki sprawiają, że przez cały czas poszerza horyzonty branży mody stawiając na innowacje. Oprogramowanie obsługujące showroom stacjonarny i wirtualny, którego zakupem zainteresowane są teraz zagraniczne showroomy, wdrożyła już 16 lat temu i nieustannie go udoskonala. Ostatnio uruchomiony system RFID sprawił, że Aliganza stała się pierwszym technologicznym modowym showroomem w Europie. Z jednej strony business women, która stworzyła największą w Polsce agencję konsultingową dla marek z branży mody, a z drugiej matka dwójki dorastających córek, ekomaniaczka, wegetarianka i globtroterka.
Edyta Kowal: 19 lat temu założyłyście firmę w piwnicy, a showroom zorganizowałyście w bagażniku auta. Zamiast czekać, aż ktoś nauczy Was, jak stworzyć nowatorski biznes, same przetarłyście szlaki. Ciężko było?
Anna Wiatr, CEO Aliganza Fashion Agency: Bagażnik był pierwszy :). Piwnica to już był showroom z pełnego zdarzenia :). Pomysły na własną firmę od zawsze chodziły mi po głowie. Była końcówka lat 90., na rynku dominowało Pokolenie X, dla którego praca i kariera zawsze stały przed innymi wartościami. Moi znajomi pracowali w dużych firmach, korporacjach. Pojęcie start up’u wówczas nie istniało. A ja chciałam robić to co lubię, być niezależną i, co może trochę zabawne, nie chodzić do pracy w marynarce i szpilkach (z wykształcenia jestem prawnikiem). Po kilku latach pracy w działach marketingu dla Twojego Stylu i Machiny oraz jako PR-owiec dla kilku firm z branży mody, zauważyłam, że na rynku brakuje pośrednika między mediami a markami modowymi. Namówiłam 3 marki i zaczęłam jako PR-owiec reprezentować je w stosunku do prasy. Moja praca polegała wtedy na osobistych spotkaniach ze stylistami w redakcjach i dostarczaniu im rzeczy moich klientów pod tematy sesji, które produkowali. W praktyce wyglądało to tak, że podjeżdżałam moją czerwoną Skodą pod budynek wydawnictwa i styliści schodzili do mnie pogrzebać w bagażniku ;). Był rok 2000, Internet dopiero się rozkręcał, nie było za bardzo skąd brać wzorców, ale czułam, że mój pomysł ma potencjał. Zainspirowana opowieściami stylistów o showroomach paryskich i nowojorskich postanowiłam stworzyć taki w Polsce. Potrzebowałam jednak wsparcia w postaci wspólnika i postanowiłam moim pomysłem zarazić Renatę Stradowską, która szukała właśnie pomysłu na siebie po kończącym się urlopie macierzyńskim. Renata pracowała wcześniej w marketingu Coty i opiekowała się kilkoma markami kosmetycznymi. Mając malutkie dziecko (urlop macierzyński wynosił wtedy 20 tyg.), nie chciała wracać do korporacji. Renatę mój pomysł dosłownie porwał. Już następnego dnia wróciła do mnie z konkretnym planem działań i decyzją, że wchodzi w ten biznes. Zmodyfikowałyśmy wtedy mój pomysł wynajęcia mieszkania w kamiennicy w centrum Warszawy, Renata przekonała mnie, że warto zacząć skromniej, ale za to bezpieczniej. I tak zaczęłyśmy w piwnicy w domu Renaty na Młocinach ;). Nie ryzykowałyśmy wiele – ja miałam swoich klientów plus świetne relacje w mediach, Renata wiedzę korporacyjną i lokal. Jedyną inwestycją na ten moment był zakup wieszaków, wykładziny i koszt wykucia osobnego wejścia do naszego nowego showroomu. Najtrudniejsze wydawało się przekonanie potencjalnych Klientów, że warto nam zaufać i że to co robimy przynosi wymierne efekty. Stworzyłyśmy piękną prezentację, z którą jeździłyśmy po firmach opowiadając co to jest ten showroom i jak działa, przekonując do powierzenia nam kolekcji. Dość szybko udało nam się zdobyć pierwszych klientów i już w styczniu 2001 roku showroom ruszył pełną parą. Część firm, które nam wtedy zaufało zniknęło już z rynku, część jak choćby YES czy Solar, jest na tym rynku do dziś i świetnie sobie radzi. Solar, z krótką przerwą, jest z nami do dziś.
W późniejszych latach przeprowadziłyśmy się kolejno: do dwóch willi na Starym Żoliborzu, powojennej kamienicy na Muranowie, by w końcu osiąść w byłej fabryce czekolady Wedla, pięknie odnowionej przez potomków rodu. To jest to miejsce, w którym zawsze wyobrażałam sobie nasz showroom.
Edyta: Jak wyglądały początki modowego przemysłu w Polsce? To prawda, że działalność agencji nazywano wówczas „showroomingiem” i w prasie opisywano Was jako kuriozum?
Anna: Tak, zdarzył nam się taki artykuł, bodajże na łamach Pani ;). „Jako jedyne w Polsce zajmują się showroomingiem” :). Brzmiało tajemniczo i intrygująco. Trzeba sobie zdać sprawę jak wyglądał rynek w końcówce lat 90.. Nie było sieciówek: Zary, HM, Reserved. Na rynku dominowały bezpieczne „ubrania do pracy”, często bez polotu, za to świetnie uszyte z dobrych, włoskich materiałów. I choć już pojawił się SIMPLE i Leo Lazzi jako zapowiedź naprawdę ciekawych polskich projektów, naprawdę nie było za bardzo w czym wybierać. Dopiero otwierały się pierwsze centra handlowe. Ciuchy kupowało się w multibrandowych butikach i… na bazarach. Rzadko która marka miała własne salony. Prasa królowała. Do Twojego Stylu tłumnie walili reklamodawcy i niektórzy po prostu nie mieścili się w numerze! Rzecz dziś niepojęta. Niektóre polskie marki zaczynały prowadzić coś na kształt własnych działań wizerunkowych – produkować sesje, inwestować w relacje z mediami. Mieliśmy w Polsce świetnych fotografów, stylistów, makijażystów i modelki. Sesje były na coraz wyższym poziomie, ale marki zaczęły zauważać, że sama reklama w prasie jednak nie wystarcza, że potrzebne jest jeszcze wsparcie pracujących w mediach autorytetów. A tymi byli oczywiście styliści i tworzone przez nich sesje zdjęciowe.
A teraz wyobraźmy sobie stylistów, którzy w tej przaśnej, biednej polskiej rzeczywistości próbują stworzyć coś na miarę światowej mody. Wielkie marki zagraniczne nawet w naszą stronę nie spojrzą, w butikach dominuje moda sprzed sezonu, projektanci tacy jak Teresa Seda czy Joanna Klimas, nie są w stanie zaspokoić zapotrzebowania na zestawy do sesji. I na to wchodzimy my – pierwszy w Polsce showroom. My rozumiemy potrzeby i jednych i drugich, potrafimy przełożyć pomysł stylisty na produkty marki. Nasi klienci szyją projekty „pod sesje” z niebywałymi sukcesami. Niektóre z tych rzeczy wchodzą do regularnej produkcji i stają się hitem sprzedaży. Showrooming rusza jak burza :).
Edyta: Zatrzymajmy się na chwilę na Public Relations – co z Twojej perspektywy zmieniło się na przestrzeni tych lat? Na jakie kompetencje stawialiście kiedyś, a na jakie dziś?
Anna: Muszę na to spojrzeć retrospektywnie, bo słowo kompetencje, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, nie istniało w naszym słowniku na początku działalności. Przez pierwsze półtora roku pracowałyśmy
z Renatą tylko we dwie, stawiając głównie na świetne relacje z mediami i klientami. To było dla nas najważniejsze, bo pozwalało nam „dowieźć” obiecane efekty. Nie nazywałyśmy naszej pracy „usługą PR”, bo choć dbałyśmy o media relations oraz pisałyśmy i rozsyłałyśmy notatki prasowe (na początku faxem!), nasi klienci bardziej byli zainteresowani samym product placementem niż jakąś całościową polityką w zakresie komunikacji. To po prostu działało.
Następnie zatrudniłyśmy pierwszego pracownika showroomu, a później połączyłyśmy siły z Moniką Radulską, która stała się naszą trzecią wspólniczką i zaczęłyśmy rozwijać usługi prosprzedażowe. Kolejno dołączyłyśmy usługi eventowe i projektowe i dopiero w 2007 stworzyłyśmy regularny dział Public Relations zatrudniając Magdę Domaciuk (dziś szefową komunikacji w H&M). Oprócz rzeczywistego, dogłębnego zainteresowania modą i znajomości najnowszych trendów, stawiałyśmy zawsze na komunikatywność, uczciwość i partnerstwo. W ciągu kilku lat stworzyłyśmy największy i najbardziej profesjonalny zespół PR-u mody, równolegle pracując nad rozwojem innych usług
z zakresu komunikacji – kolejno: Social Media, Celebrity Endorsement, Influencer Marketing, Digital i Content Design. Aktualnie ważna jest dla nas przed wszystkim synergia działań we wszystkich obszarach.
Pracujemy w modelu PESO starając się jak najlepiej wykorzystać raz stworzony content we wszystkich kanałach. Tym samym stawiamy bardzo mocno na kompetencje marketingowe, jak i rozwój najnowszych narzędzi wspierających komunikację.
Edyta: Ostatnio nieco odświeżyłyście strukturę firmy. Gdybyś miała wybierać – która z nich pchnęła Waszą agencję najbardziej do przodu?
Anna: Zawsze miałyśmy bardzo elastyczne podejście do struktury, co dziś okazuje się być bardzo nowoczesne ;). Działałyśmy zarówno bez opisanej struktury (na początku), jak i w klasycznym układzie agencji PR,
a później agencji komunikacji, jako, że doszły trzy kolejne działy. Każda z tych struktur odpowiadała potrzebom klientów, realizowanym zadaniom i sytuacji na rynku. Nasza struktura często też była modyfikowana pod wpływem pracowników, nierzadko zdarzało się, że podsuwali nam pomysł na siebie lub na zmianę w agencji, z którego kiełkowało jakieś nowe stanowisko, które trzeba było w strukturę wpisać ;).
Aktualna struktura jest rewolucyjna i w sposób rzeczywisty odpowiada na potrzeby naszych klientów i rynku. Postawiliśmy na rozwój usług kreatywnych i doradczych, w których wciąż oczywiście mieszczą się nasze kluczowe kompetencje w zakresie komunikacji, ale ujęte w nowatorski sposób. Stworzyliśmy dział Client Developement, którego zadaniem jest dogłębne poznanie potrzeb i celów naszych klientów, tak by móc najlepiej przełożyć to na nasze usługi. Na czele tego działu stoi Martyna Napiórkowska, pracująca z nami już ponad 6 lat i świetnie znająca wszystkie tajniki pracy w naszym obszarze ekspertyzy. Drugi pion agencji stanowi dział Content Startegy na czele z Katarzyną Kanką-Moś, który odpowiada za stworzenie wartościowego i angażującego contentu, realizującego założone cele. Oprócz doświadczenia Kasi, która pracuje dla nas od ponad 5 lat, w dziale spotykają się kompetencje z zakresu digital marketingu, influencer marketingu, content designu, eventów
i projektów specjalnych. Oczywiście wciąż działamy z showroomem i media relations, tyle że staramy się by zawsze były częścią większego planu.
Edyta: Co według Ciebie ostatnio najmocniej wpłynęło na PR/marketing branży modowej? [trendy, konsumenci]
Anna: Zdecydowanie pojawienie się w okolicach 2006-2007 blogerek modowych zwanych wówczas szafiarkami, a następnie dzięki rozwojowi Social Mediów przekształcenie się ich w Influencerki, Influencerów. Zupełnie poważnie uważam, że trudno dziś o lepszą synergię dla marki z branży mody niż współpraca z wiarygodnym i dobrze dobranym influencerem. Ten temat pociąga za sobą niewiarygodnie wiele wątków, które można by tu godzinami omawiać – poczynając od możliwości dokładnego określenia sobie mierzalnych celów takiej współpracy (ROI, zasięgi, KPS), poprzez sposoby na budowanie zaangażowania czy pokazania look and feel marek, aż po rozbudowane strategie wizerunkowe tworzone z jedynym lub kilkoma influencerami. Naszym zadaniem jako agencji jest coraz częściej również coś co nazywamy Influencers Relations, czyli trzymanie ręki na pulsie, obserwacja rynku tak by naszym klientom móc zaproponować kogoś kto będzie mógł współpracować z marką
w sposób wiarygodny i zaangażowany.
Drugim ważnym narzędziem jest SEO i możliwość zarządzania komunikacją również w ten sposób. Umiejętne połączenie naszych umiejętności tworzenia historii z algorytmami Googla pozwala na włączenie „super powers” notatek modowych, tekstów na strony www, czy blogi firmowe klientów.
Edyta: Po latach ciągle przodujecie w branży, również pod katem nowych technologii. Prowadzicie biuro prasowe online, stworzyłyście autorski system komputerowy do obsługi showroomu, dzięki któremu prezentujecie produkty swoich klientów, należycie do międzynarodowej sieci wspierającej topowe marki modowe. Skąd czerpiecie inspiracje? Jak wdrażacie taki know-how w zespole?
Anna: To chyba jednak moja fiksacja. Mój tata jest inżynierem elektronikiem (teraz pewnie byłby programistą) oraz wykładowcą na Politechnice Warszawskiej i od dziecka trenował mnie i siostrę
w zero-jedynkowym myśleniu. Pamiętam, że gdy kiedyś bardzo chciałam, tak jak większość moich kolegów i koleżanek, grać w gry na Atari lub Spectrum, a niestety Taty służbowy komputer, który mieliśmy w domu, był z nimi kompletnie niekompatybilny, Tata po prostu namówił mnie bym sobie tę grę napisała sama. Niewiarygodne jest to, że ja, wówczas 12-latka, usiadłam do tego komputera i z wybłaganą pomocą ojca zaczęłam tę grę pisać. Nie skończyłam, bo w połowie zrozumiałam, że moi bohaterowie niestety nigdy nie zamienią się w kolorowego ludka i na zawsze zostaną zwykłym, prostym kwadratem, ale udało mi się sprawić, że ten kwadrat się poruszał po wyznaczonej drodze. Byłam z tego niesamowicie dumna. Z tej i innych tego typu lekcji wyniosłam pewność, że jeżeli coś da się opisać cyframi, to można z tego zrobić co się chce ;) . Dlatego jak tylko zauważyłam, że system komputerowy znacząco ułatwiłby pracę showroomu, postanowiłam go dla nas stworzyć. To było w roku 2003 i teraz służy nam już chyba trzecia, udoskonalona wersja tego systemu doskonale dopasowana do potrzeb pracy w showroomie. Parę lat temu stworzyłyśmy również system raportowy, który dzięki spięciu z platformą do monitoringu publikacji zdejmuje z naszych pracowników masakryczną pracę copy-paste przy tworzeniu comiesięcznych raportów dla naszych klientów. Wszyscy oni dostają raport na swoich formatkach, nic się nie sypie w layoutach, cyfry się zgadzają, pracownicy mogą zająć się czymś bardziej kreatywnym.
Jestem fanem technologii – zdecydowania pozwala na ułatwienie pracy, a koszty jej wdrożenia zwracają się z nawiązką. Na co dzień śledzę wszelkie nowinki z wielką uwagą i tego też uczymy nasz zespół. Wiadomo, że każde wdrożenie wymaga czasu, pracy i zaangażowania, ale pozwala również na zrzucenie z pleców ciężaru pamiętania o wszystkich szczegółach czy oddanie demotywującej „roboty głupiego”. Zawsze podkreślamy ten aspekt i nasi pracownicy zazwyczaj doceniają tę inicjatywę.
Aktualnie w showroomie
wdrożyliśmy system RFID, który pozwala na grupowe wypożyczanie
i oddawanie rzeczy. To niewiarygodne ułatwienie pracy.
Edyta: Jak wygląda codzienna praca w showroomie? Współpraca ze stylistami, mediami i markami – jak to wszystko połączyć, by wszyscy byli zadowoleni?
Anna: Cóż, mamy już ponad 18 lat doświadczenia w tym zakresie, a to temat-rzeka… Przede wszystkim trzeba pamiętać, że showroom niekoniecznie jest najlepszym rozwiązaniem dla każdej marki. Dobierając marki do showroomu kierujemy się przede wszystkim atrakcyjnością kolekcji dla stylistów. Bo niestety nie jest tak, jak się wydaje niektórym naszym potencjalnym klientom, że wystarczy wstawić kolekcję do nas do showroomu i od razu firma zaczyna pojawiać się prasie, bo temat jest na naszej głowie. Styliści doskonale wiedzą czego szukają i są to przede wszystkim trendy. W showroomie muszą znaleźć różnorodność. Dlatego np. małe marki projektanckie, które tworzą kolekcje w czerniach, bielach
i szarościach, i do tego mają 10 modeli ciuchów, nigdy nie będą hitem sesji choćby w realu sprzedawały się jak świeże bułki. To samo tyczy się marek casualowych i basicowych. Dla stylistów nigdy nie będą powodem, dla którego przyszli do showroomu i nie można liczyć na to, że ktoś się zagapi i weźmie nijakie spodnie zamiast hitu sezonu. Druga ważna rzecz w pracy showroomowej to relacja. Pracujemy z wieloma markami i zdecydowanie te które współpracują ze stylistami wielopoziomowo, mogą liczyć na ich wzajemność. Dlatego tak ważne jest zarówno pamiętanie o urodzinach, świętach, osobistych spotkaniach, jak i sprawne odpowiadanie na maile, zapytania i prośby o dosłanie dodatkowego sampla. To pomaga tę więź budować i wzmacniać.
Edyta: Niedawno na rynku pojawiło się wydanie „Forbes Woman”. Czy rynek prasy kobiecej, w którym coraz więcej tytułów skierowanych do grupy bizneswoman, narzuca jakieś zmiany w komunikacji marek?
Anna: Sądzę, że będzie to ciekawa propozycja dla naszych klientów. Są marki, dla których ta grupa, właśnie w kontekście pracy i kariery jest ważna. Trudno jeszcze po pierwszym wydaniu prorokować jak będzie wyglądała zawartość i na jaki content redakcja będzie stawiała. Sądzę jednak, że znajdzie się tam miejsce dla mody ;).
Edyta: Wasz team to same kobiety. Wymóg czy przypadek?
Anna: Przypadek :). Choć nie ukrywam, że na nasze ogłoszenia rekrutacyjnej w większości odpowiadają kobiety. Niemniej przez te wszystkie lata przewinęło się przez agencję kilkunastu chłopaków. Byli
PR-owcami, raporcistami, specami od digitalu, współpracy z gwiazdami, pracownikami showroomu. Zazwyczaj świetnie się sprawdzali na swoich stanowiskach, choć w rezultacie odchodzili to innych, zazwyczaj pozamodowych działań. Teraz akurat mamy taki moment, że nie ma żadnego „rodzynka” w naszym damskim tygielku, ale to też jest fajne – tworzymy taki modowy sisterhood :)